pam param

Wczoraj chciałam napisać notkę o marszobiegach, ale nie miałam ochoty na klecenie podsumowań.
Pomyślałam więc, że napiszę coś o moim nowym zrywie, pomiarach i diecie, ale jakoś mi dzień zleciał i zrobiło się zbyt późno.

A dzisiaj inny temat pojawił się na tapecie i... ulało mi się.
I dzisiaj w końcu pozwolę by się przelewało, aż mi ulży.

Dlaczego tu? Bo w innym miejscu nie mogę.

Za 3 miesiące minie 8 lat. Tak, osiem.
A w ogóle minęło już 5.

Gniecie mnie to od dawna.
Stoi mi kością w gardle.
Wisi kamieniem młyńskim u szyi.
Tkwi drzazgą w oku.

Wkurwia mnie to.

To jedyna rzecz która mnie obecnie unieszczęśliwia, serio, unieszczęśliwia.
Sprawia, że mam ochotę w coś walnąć, zgrzytam zębami i klnę.

Wkurwia mnie, że mimo że G już nie ma w moim życiu od 8 lat, a w sumie to od 5, kiedy to postanowiłam go już nigdy więcej nie oglądać, nadal gdzieś się kręci dookoła jak jakiś pierdolony wolny elektron!

Chcę żeby zniknął.

Kiedyś miałam wszystkim za złe że nikt nie poszedł do niego i nie spuścił mu lania, za to jak sobie wytarł o mnie buty. I nie chodziło mi w sumie o to co się stało, ale w jaki sposób.
Mało kto zagłębiał się w całą sytuację a jeśli już, to pewnie pod moim subtelnym naciskiem. Raczej każdy przyjął to do wiadomości i finito.
Niektórzy jeszcze wysłuchali mojej rzewnej opowieści po kilka razy, aż pewnie mieli dosyć mnie i całej tej historii.

A ja tak bardzo chciałam się dowiedzieć że ktoś mu dokopał. Ale nikt nic nie mówił.

Większa cisza nastała gdy się okazało że od razu wymienił mnie na lepszy/młodszy/szczuplejszy/cholera wie jaki model.
Dowiedziałam się cholernie późno.
Cholernie się wtedy wnerwiłam.
Jeszcze bardziej cholernie się wnerwiłam później.
Jakoś nie umiałam spokojnie podejść do tego że ktoś może się przyjaźnić/znajomić jednocześnie z nimi i ze mną.
Do dziś nie umiem i odczuwam to jako swego rodzaju zdradę...

I nie było tak jak w filmach, nikt nie wziął mojej strony, wszystko się rozeszło po kościach, miłe uśmiechy, żarty.

Raz tylko się dowiedziałam co mogło mnie spotkać gdyby nie interwencja jednej osoby i bardzo jestem jej za to wdzięczna. <3

Długo nie umiałam sobie poradzić z tym wszystkim. Najbardziej namacalnym dowodem tego jest ten blog, pierwsza notka tutaj i to czym teraz jestem. A wszystko zaczęło się właśnie wtedy, w grudniu 2006, kiedy odkryłam lek na to co działo się ze mną w środku.

Jedzenie.

Jadłam dzień i noc, często byłam sama w domu, więc to było łatwe. Tzn nie sama, w otoczeniu pączków, batonów, drożdżówek, ciastek, chipsów, batonów i czekolady.
I przytyłam 30 kilo w rok.
A najgorsze było to że w ogóle nie miałam tego świadomości, zobaczyłam się na zdjęciu i przeżyłam szok. Bardziej dotkliwy zwłaszcza dlatego, że G był świadkiem mojego upadku i wiedziałam że on wie, że to się stało z powodu naszego rozstania.

Faktem jest, że mimo że po tamtym przeżartym roku wzięłam się za siebie i schudłam ponad 20 kg w 6 miesięcy, to wciąż źle się czułam. Nadal chyba chciałam z nim być, a raczej byłam gotowa polecieć ne jedno skinienie jego palca, mimo że przez większość czasu mówiłam coś zupełnie odwrotnego. Nienawidziłam się za to. Trwało to bardzo długo, dłużej niż opisane niżej wydarzenie.

Jakoś dotrwałam do sierpnia 2009, no i znów wtedy przytyłam, choć miałam schudnąć bo wiedziałam że go spotkam na ślubie naszych wspólnych przyjaciół.

29 i 30 sierpnia 2009 to były jedne z kilku z najgorszych dni mojego życia.
To był ślub którego tak cholernie się bałam, że myśl o nim sprawiała że miałam skurcze żołądka i kołatanie serca już wiele miesięcy wcześniej.
Wciąż byłam gruba, nawet chyba bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Wciąż byłam sama.
Wciąż nie pogodziłam się z tym że zostałam porzucona przez G. a on z powodzeniem układał sobie życie na wszystkich płaszczyznach.

Nie umiałam odnaleźć się w tamtej sytuacji, znów czułam się jak ostatnia idiotka i nie wiedziałam jak się zachować, jaką przyjąć postawę. A było strasznie. I mam nadzieję że P i K nigdy nie dowiedzą się, że najszczęśliwszy dzień ich życia był dla mnie istnym horrorem.
Pamiętam jakby to było dzisiaj, drogę powrotną do domu - jechałam pociągiem z A i M, podróż zaledwie 1,5h dłużyła mi się w nieskończoność. Spędziłam ją gapiąc się przez okno i z całych sił wsłuchując się w rozmowę jakiejś rodziny, która podróżowała obok. Wiedziałam, że gdy przestanę się skupiać na tym co mówią, przestanę się kontrolować, zacznę wrzeszczeć i wyć. W tramwaju było jeszcze gorzej, ale jakoś jeszcze trzymałam się w ryzach, w windzie zaczęłam szlochać, a po wejściu do domu padłam na łóżko i leżałam w ciemności do rana głośno zawodząc i łkając jak jeszcze nigdy w życiu. Brzmi to groteskowo ale tak właśnie było. Na szczęście byłam sama w domu. Następnego dnia nie mogłam otworzyć powiek, takie były opuchnięte, po zakupy poszłam w ciemnych okularach.
Od tamtego czasu zaczęłam zdrowieć na duszy.

Dziś już od dawna nie żałuję że mnie porzucił. Myśl że mogłam kiedyś być z nim tak blisko napawa mnie obrzydzeniem, dziś nie pozwoliłabym mu się dotknąć nawet kijem. Wszystkie wspomnienia i zapiski z naszych wspólnych lat wydają mi się żałosne i śmiechu warte. Chociaż wszystko zblakło z czasem, nadal nie zapomniałam jak mnie potraktował i z tego powodu chciałabym się go pozbyć z mojego życia na dobre.

NIESTETY.

Jest przyjacielem mojego przyjaciela.
Jest znajomym wielu moich znajomych.
Jest znajomym mojej rodziny??

Nie cierpię gdy ktoś wspomina o nim w mojej obecności, na sam dźwięk tego imienia, choćby dotyczyło innej osoby, cierpną mi zęby.
Nie cierpię wpadać na zdjęcia na których jest i które ochoczo lajkują i komentują bliskie mi osoby.
W dobie wszechobecnej komunikacji internetowej i narzędzi społecznościowych natykam się na niego raz po raz.
Nie pojechałam na 30 urodziny P, bo wiedziałam że on tam będzie. Nie potrafiłam i nie potrafię tego wytłumaczyć.
K pojęła w lot, gdy jakoś próbowałam jej to wyjaśnić, z P już nie poszło mi tak łatwo i mam wyrzuty sumienia z tego powodu, bo wiem że to było dla niego ważne a on nie rozumie dlaczego tamto wciąż jest ważne (choć nie jest, to sprawa innego rodzaju).

Wkurwia mnie to.

Wtedy, w 2006 nie wyraziłam zgody na to co się stało, a dodatkowo zrzucono na mnie za to odpowiedzialność; potem gdy się okazało, że jednak zostałam oszukana i zmanipulowana, oprócz żalu czułam także złość, dziś została mi tylko złość, choć daje o sobie znać tylko w chwilach takich jak dziś, gdy znów widzę go na zdjęciu, tym razem z moim bratem i bratową.

Nosz ja pierdole.
Co to za jakaś dziwaczna przyjaźń?
Nie przypominam sobie, by się kiedyś dawno temu kumplowali?
Czy to mnie na złość? I kto w sumie robi mi na złość?
Tu remoncik, tu jakaś imprezka, tu jakis wspólny bieg, CO TO MA ZNACZYĆ, DO KURWY?

Dostaję piany na ustach.

Wypierdalaj!

Wiem że to dziecinne ale mam to w dupie.

 

ps. w sumie to jeszcze mi nie ulżyło, ale jest późno a ja muszę rano wcześnie wstać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

badum bum tsss

mieszek

Tak na szybko :)