Tak na szybko :)

Wpadłam tylko, bo chciałam napisać że w kolejnym, minionym tygodniu odszedł w dal 1kg :)

Menu w tym tygodniu mam gotowe, zakupy zrobione.
Jako, że poprzedni tydzień i jeszcze poprzedni były bardzo jarskie, w tym tygodniu stawiam na białko zwierzęce - po prostu mam ochotę :)
W planach: risotto z kurczakiem i zielonym groszkiem, Żółte curry pukka z ryżem basmati oraz bolognese z wątróbką :).
Wszystko z książki "Gotuj sprytnie jak Jamie".
Dzisiaj miałam gości - wpadła S z rodzinką, robiłysmy ciasto sypane z rabarbarem. BTW, słodycz ciasta sypanego świetnie pasuje do kwaśnego rabarbaru, polecam! Zjadłam jeden nieduży kawałek, a to co zostało jutro zawiozę moim dziewczynom z zespołu.

Wczoraj spędziłyśmy cudowny dzień na łonie natury :).
Wyruszyłyśmy z Poznania do Śremu o 9 rano i koło 10 zacumowałyśmy w domu naszej fotografki Ani, obładowane walizkami i torbammi z naszymi dobrami ATSowymi. A tych dóbr było mnóstwo, ponieważ miałyśmy w planie kilka plenerów i kilka stylizacji i rekwizytów. Na początek poszła stylizacja tzw klasyczna.
Po 2 godzinach byłyśmy gotowe do drogi. Ania, która jest też wizażystką, tak pięknie mnie pomalowała, że smutno mi, że znów będę musiała robić to sama :(.
Najpierw pojechałyśmy do starej cegielni, kilkanaście kilometrów od Śremu. Pełno starych murów, drewniane szkielety budynków - świetny klimacik, mam nadzieję na kilka cudnych fot. Tam spędziłyśmy aż 3 godziny, co się okazało, dopiero jak wróciłyśmy do aut.
Przy samochodach, szybka (w miarę) przebierka na modłę indyjską i w te pędy na drugą stronę Śremu na łączkę gdzie rosło mnóstwo małych fioletowych kwiatków zwanych firletką poszarpaną i z daleka wyglądało to naprawdę malowniczo.

Tam popozowałyśmy trochę i pojechałyśmy w ostatnie miejsce - jakiś park w nieznanej mi miejscowości, na pewno gminnej, bo stacjonowałyśmy (czytaj: przebierałyśmy się) pod urzędem gminy. Trzecia stylizacja była hiszpańska i zakładała hiszpańskie rekwizyty: wachlarze, mantony i spódnice (trochę też cygańskie). Powymachiwałyśmy wachlarzykami, pomachałyśmy kieckami i popozowałyśmy z mantonami. Park świetny, ale byłyśmy już tak padnięte, że ostatni plener zostawiłyśmy na następny raz.
Potem w naszych tanecznych outfitach pojechałyśmy polansować się na miasto, na późny obiad i trafiłyśmy do knajpki, gdzie spędziłyśmy miłą godzinę, odprężone, najedzone i napite, po całym dniu adrenaliny i niejedzenia. Menu w knajpce bardzo eklektyczne - trochę włoskie, trochę francuskie, trochę hiszpańskie, ale wszystko co zamówiłyśmy było smaczne (ja jadłam tagliatelle z kurkami). Jako, że nigdy nie udaje nam się spotkać w komplecie, G zarządziła, że po powrocie musimy to wykorzystać i polecieć gdzieś na piwo, więc stanęło na Kontenerach nad Wartą. W praktyce okazało się jednak, że zanim dojedziemy do Poznania, będzie bardzo późno, a już powłóczymy nogami (sesję skończyłyśmy po 7h intensywnej pracy, nie licząc przygotowań i dojazdów). I rzeczywiście, u Ani, gdzie spakowałyśmy nasze graty byłyśmy już zwarzone mocno, koleżanka prowadziła w drodze powrotnej bardziej siłą woli, dwie pozostałe sobie przycięły komarka :P. W domu byłam o 23, wzięłam prysznic, zmyłam tapetę, chwilę się zawiesiłam gapiąc się bezmyślnie w TV i padłam. Już nigdy nie powiem, że bycie modelką to taka prosta sprawa ;) Pozowanie przez minutę do zdjęcia rodzinnego to żadne pozowanie, pozowanie przez kilka godzin, podczas których zastygasz bez ruchu, często w mało naturalnej pozycji, musisz się uśmiechać i wyglądać do tego mądrze i ładnie - to jest ciężka harówka. Mam dziś trochę zakwasków.

Ale dzionek był super, dotleniłam się, pobłąkałam po naturze, porobiłam fotki i wyglądałam bosko, w każdy razie od szyi w górę :D.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

badum bum tsss

mieszek