to już 30
To już 30 dni odkąd się wzięłam. Ostatnio się podłamałam. Nie idzie mi nie idzie mi nie idzie mi nie idzie mi nie idzie mi nie idzie mi nie idzie mi nie idzie mi. Ostatnie dwa dni nie były zachwycające. Ale dziś już @ i skończyło mi się ciśnienie na słodkie. Kasy zresztą też już brak. Więc nawet gdybym chciala to nie mam za co. Sesja trwa. Jeden egzamin już za mną. Nie było trudno:) Jedzeniowo było tak: Poniedziałek: 10:00 owsiane z jogurtem z fruktozą i mlekiem 14:00 królik, kasza jęczmienna z sosem, mizeria ze świeżego ogórka z twarogiem i sałata 18:30 budyń o smaku toffi z kawałkami jabłka, banana, orzechami i 2 pieguski markizy Słabo było, słabo. Wszystko to jest efektem tego że wciąż nie powiedziałam moim współlokatorkom o diecie. Bo też tak naprawdę wcale to nie wygląda na dietę. Obiad podała moja osobista współlokatorka (ta z którą jestem w pokoju). Był juz podany więc nie wypadało wybrzydzać. Choć przyznam, pyszne to było jak diabli. Budyń także spadł mi w przydziale, dostałam