Posty

Wyświetlanie postów z 2015

na froncie bez zmian

Obraz
A u mnie bez zmian :) To znaczy bez zmian jeśli chodzi o zbaczanie z prawej ścieżki, a najlepsze jest to że nie mam zupełnie spiny. Po prostu dni sobie mijają a ja mam się dobrze. Nie ukrywam, że trafiają się dziwne rzeczy, ale ogarniam to. W zeszłym tygodniu pozbyłam się kolejnego kg, w tym tygodniu wygląda na to że kolejny pójdzie w siną dal. So happy :) Mój brat, który był w ubiegły weekend z odwiedzinami, powiedział, że chyba schudłam. Cieszę się, że coś widać, choć nie przepadam za takimi uwagami, a sama widzę w lustrze jakby mniejszą twarz i mniejsze inne części ciała. W ogóle poprzedni weekend był bardzo miły i spełniłam swoje 2 małe marzenia kulinarne (no może bardziej życzenia niż marzenia) :). W sobotę po południu odwiedzili mnie brat i bratowa i gdy ogarnęli się po sierakowskim triathlonie poszliśmy (piechotą!) na Stary Rynek, a dokładniej na Kramarską, do Fat Bob Burger na... burgery ofkoz. Jakiś czas temu poleciła mi go koleżanka z pracy. I miała rację. Każdy z nas zamówi

życie

Jeśli chodzi o grę zwaną Życiem, jestem do niczego. I tyle.

Tak na szybko :)

Wpadłam tylko, bo chciałam napisać że w kolejnym, minionym tygodniu odszedł w dal 1kg :) Menu w tym tygodniu mam gotowe, zakupy zrobione. Jako, że poprzedni tydzień i jeszcze poprzedni były bardzo jarskie, w tym tygodniu stawiam na białko zwierzęce - po prostu mam ochotę :) W planach: risotto z kurczakiem i zielonym groszkiem , Żółte curry pukka z ryżem basmati oraz bolognese z wątróbką :). Wszystko z książki "Gotuj sprytnie jak Jamie". Dzisiaj miałam gości - wpadła S z rodzinką, robiłysmy ciasto sypane z rabarbarem. BTW, słodycz ciasta sypanego świetnie pasuje do kwaśnego rabarbaru, polecam! Zjadłam jeden nieduży kawałek, a to co zostało jutro zawiozę moim dziewczynom z zespołu. Wczoraj spędziłyśmy cudowny dzień na łonie natury :). Wyruszyłyśmy z Poznania do Śremu o 9 rano i koło 10 zacumowałyśmy w domu naszej fotografki Ani, obładowane walizkami i torbammi z naszymi dobrami ATSowymi. A tych dóbr było mnóstwo, ponieważ miałyśmy w planie kilka plenerów i kilka stylizacji i

No!

W zeszłym tygodniu byłam grzeczna (prawie, ale o tym za chwilę). Zjadłam wszystkie zaplanowane posiłki, prawie! Nie jadłam świństw, prawie! Zjadłam wszystkie obiady, za wyjątkiem burgerów z ciecierzycy, bo jakoś tak wyszło, lecz burgery zjadłam już w tym tygodniu. Niestety jadłam lody, bo jestem lodomaniaczką. Z tej (prawie)grzeczności wyszło mi, że zgubiłam w tydzień 1,5 kg :D Cieszę się! W tym tygodniu też idzie nieźle, na razie zgubiłam 0,5 kg :) Ostatnio codziennie trafiam w TV na program pt "Historie Wielkiej Wagi" . Jestem poruszona i zdumiona! Choć może nie powinnam, bo przytrafia mi się coś podobnego do tych ludzi. Program opowiada historie ludzi ważących ponad 250 kg, tych co ważą ponad 300 i więcej. Są to historie o tym, jak chcą zmienić swoje życie, zgłaszają się do kliniki otyłości, gdzie poddają się operacji wyłączenia żołądkowego tzw by-passu żołądka albo zakłada się im opaskę na żołądek, która zmniejsza jego pojemność. Jestem zszokowana, gdy słyszę jak tłumaczą

Jedziemy

Obraz
Nic nie schudłam przez ostatni tydzień! Trudno się dziwić, skoro ułożyłam jadłospis tylko na jeden dzień, a potem improwizowałam, no ale ze 100g mogło by pójść, a tak nic, zero. Dlatego w tym tygodniu przyjęłam inną strategię. Ułożyłam plan obiadów na cały tydzień, śniadań nie muszę póki co planować, bo jadam zwykle to samo, moje ulubione jaja sadzone i kanapki z warzywami i serem do tego, a to nie jest złe śniadanie, wręcz przeciwnie. Uczę się też wielkości porcji, bo mam tę umiejętność mocno zaburzoną. Na razie jest spoko, od wczoraj sfotografowałam nawet kilka posiłków :) Dzisiejsze śniadanie - jaja sadzone z bułeczką:                       Dzisiejszy obiad - tortilla hiszpańska, z brunatnymi pieczarkami i sałatką:                                             Wczorajsza kolacja -makaronik z oliwą, wędzonym łososiem, kiełkami i pomidorkami cherry (dzisiejsza też taka będzie):                         A wczoraj na obiad i w niedzielę miałam pizzę. Wiem, że to mało dietetyczne, ale na sw

tirli tirli

Jezu już maj. Do końca roku pozostało już tylko 8 miesięcy, a ja nadal nic nie zrobiłam. Przed  miesiącem znów straciłam grunt pod nogami - nie mam już pracy. Zastanawiam się czy i kiedy przyjdzie w końcu taki czas gdy zapuszczę kotwicę na dłużej. Dopiero co w połowie marca pomyślałam sobie, że w kwietniu spłacę ostatni dług z kilkumiesięcznego okresu z zeszłego roku, gdy byłam bezrobotna, a potem będzie już tylko lepiej, przyszłość rysuje się jasno, mam umowę o pracę, na czas nieokreślony (pierwszą w życiu). I dwa tygodnie później, BAM! Poczucie bezpieczeństwa szlag trafił. Od ponad miesiąca szukam nowego zatrudnienia i póki co, trafiłam na badziewne rozmowy o badziewne stanowiska. Dziś znowu ktoś zadzwonił z ofertą agenta ubezpieczeniowego. O nienienie. Co prawda, w międzyczasie podjęłam współpracę z Fundacją założoną przez moich przyjaciół, lecz to tylko pół etatu i stanowczo za mało by się utrzymać. Od czerwca jednak już muszę zacząć pracę! Bardzo się boję by nie było tak jak rok t